» RETRO - A new star is born
-
1/2 EFL CUP. Liverpool - Tottenham.
-
Czy wygramy jakiś mecz? Brentford - Tottenham.
-
Liga Europy - 8 kolejka. Tottenham - IF Elfsborg.
- zobacz więcej wiadomości

Witajcie! Dołączyłem do niewielkiego grona redaktorów publikujących na naszej ulubionej stronie. Postanowiłem raz w tygodniu wrzucać tekst, w którym będę przypominał ciekawe mecze bądź zdarzenia z historii (głównie nowszej) naszego ukochanego klubu. Cykl ten będzie zapowiadał człon RETRO w tytule każdego newsa.
Długo zastanawiałem się jakie wydarzenie wybrać jako pierwsze do zaprezentowania. Wielkimi krokami zbliżamy się do derbów północnego Londynu, myślałem więc o jakimś z tych klasyków. Stwierdziłem jednak, że byłoby to nie fair wobec samego siebie. Postanowiłem wybrać mecz, który zapamiętam do końca życia. Zapewne każdy z nas ma jakąś historię, która skierowała go w stronę tego a nie innego klubu. U mnie sympatia narodziła się po części przez popularną grę FIFA, gdzie ślepy los czy też może przeznaczenie poprowadziło mnie do wyboru Tottenhamu w trybie kariery. Polubiłem tę drużynę ale do nazywania się kibicem była daleka droga. Do czego zmierzam? Do mitu założycielskiego mojego kibicowania Kogutom. Będąc już delikatnym sympatykiem klubu oglądałem pojedynek Inter-Tottenham w fazie grupowej LM w sezonie 2010/11. O tym meczu chciałem dziś napisać. Przypomnieć wam jego zwariowany przebieg oraz nową gwiazdę, która najpiękniej przedstawiła się wtedy piłkarskiemu światu.
Zapewne duża część z was doskonale pamięta ten mecz, bo choć minęło od tego czasu już kilka lat, to nie nazwiemy tego zamierzchłą historią. Mam jednak nadzieję, że nasza ubiegłoroczna kampania w Lidze Mistrzów przysporzyła nam kilku nowych fanów - może młodszych, którzy w ogóle takiego meczu nie znają.
Zacznę więc od garści informacji. Tottenham zakończył sezon 2009/10 na 4. miejscu w tabeli Premier League i po raz pierwszy w historii udało mu się awansować do Ligi Mistrzów. Był to okres, kiedy powoli zaczynaliśmy dobijać się do czołówki, choć w niej jeszcze nie byliśmy. Wcześniejsze trzy sezony kończyliśmy na miejscach 5, 11 oraz 8 - nie można więc powiedzieć o Spurs, że byli regularni.
Nasza przygoda w Lidze Mistrzów rozpoczęła się jeszcze w eliminacjach. W tamtym sezonie 4. drużyna z Anglii musiała zmagać się w ostatniej rundzie eliminacji LM. Los skojarzył nas ze szwajcarskim Young Boys Berno. Na wyjeździe po dramatycznym meczu przegraliśmy 3:2 (do 40' przegrywaliśmy 3:0 - gole Bassonga i Pavluchenko dały nadzieje na awans). Awans udało się przyklepać przekonującym zwycięstwem na White Hart Lane 4:0 (gole strzelali: 3x Crouch, Defoe).
Sprzyjające losowanie fazy grupowej LM otworzyło nam szansę na awans do 1/8. Naszymi rywalami zostali: Inter Mediolan, Werder Brema oraz Twente Enschede. Grupę można było uznać za nie najmocniejszą, za to wyrównaną. Faworyta należało upatrywać w drużynie Interu, która rok wcześniej zwyciężyła w tych rozgrywkach w finale pokonując 2:0 Bayern Monachium i zdobywając puchar najlepszej drużyny starego kontynentu.
Pierwszy mecz w rozgrywkach Ligi Mistrzów rozgrywaliśmy w Bremie - dzieląc się punktami z Werderem po meczu zakończonym 2:2 (gole: Pasanen samobój, Crouch). Najważniejsze rozgrywki w Europie zagościły na WHL wraz z drużyną z Holandii - Twente. Nie byliśmy zbyt gościnni odprawiając rywali bez punktów, pewnie wygrywając 4:1 (gole: 2x Pavluchenko, van der Vaart, Bale).
W ten sposób dochodzimy do sedna. Tottenham wybiera się w delegację do Mediolanu. Obie drużyny przystępują do starcia z czterema punktami po dwóch meczach (Inter rozpoczął kampanię od wyjazdowego remisu 1:1 z Twente i rozbicia u siebie reprezentanta Bundesligi - Werder 4:0).
Mecz rozegrano 20 października 2010 roku na San Siro. Arbitrem głównym był Damir Skomina.
Gospodarze prowadzeni przez Rafaela Beniteza rozpoczęli mecz w następującym składzie: 1. Julio Cesar - 13. Maicon, 6. Lucio, 25. Samuel, 26. Chivu - 4. Zanetti, 5. Stankovic, 88. Biabiany, 10. Sneijder, 29. Coutinho - 9. Eto'o
Harry Redknapp posłał w bój taką jedenastkę: 1. Gomes - 2. Hutton, 13. Gallas, 19. Bassong, 32. Assou-Ekotto - 7. Lennon, 8. Jenas, 14. Modric, 6. Huddlestone, 3. Bale - 15. Crouch
Mecz rozpoczął się dla nas fatalnie. Już w pierwszej akcji Samuel Eto'o zagrał do Javiera Zanettiego, który w 2 minucie otworzył wynik spotkania. Źle? To dopiero początek. Kilka minut później kolejne błędy w ustawieniu bloku obronnego i sam na sam z Huerelho Gomesem znalazł się Biabiany. Sytuacja kończy się w najgorszy możliwy sposób - bramkarz fauluje w polu karnym, sędzia gwiżdże jedenastkę i wyrzuca brazylijczyka z boiska. W tej sytuacji Harry Redknapp zdejmuje z placu gry Lukę Modrica, zastępując go rezerwowym bramkarzem Carlo Cudicinim. Chwilę później świeżo wprowadzony golkiper musi zmierzyć się w pojedynku z 11-stu metrów z Samuelem Eto'o. Bramkarz rzuca się w dobrą stronę, jednak na nic się to zdaje - na tablicy wyników mamy 2:0 i dopiero 11 minutę meczu. Jest źle, bardzo źle i można zakładać, że będzie tylko gorzej. Przed nami perspektywa ponad 80 minut w osłabieniu. Mijają kolejne trzy minuty a my tracimy kolejnego gola. Ładną kombinacyjną akcję przeprowadza Inter. Eto'o zalicza kolejną asystę, a gola uderzeniem zza pola karnego zdobywa Dejan Stankovic. Dopełnieniem obrazu nędzy i rozpaczy był czwarty gol, jeszcze przed zejściem obu drużyn do szatni. W 37 minucie świetne prostopadłe podanie od Philippe Coutinho dostał Eto'o który znalazł się oko w oko z Cudicinim. Niestety piłka odbita od bramkarza wpadła do bramki. Przed upływem pierwszych 45 minut Inter dążył do strzelenia piątego gola. Próbowali Coutinho czy Maicon ale ta sztuka już im się nie udała. Do szatni schodziliśmy więc z bagażem czterech straconych goli. W pierwszej połowie nie stworzyliśmy tak naprawdę żadnej godnej uwagi akcji, na co głównie wpływ miał pierwszy kwadrans meczu w trakcie których straciliśmy trzy bramki i jednego zawodnika.
Druga odsłona meczu nie zapowiadała więc niczego dobrego. Nic nie wskazywało na to, że Tottenham może jeszcze powalczyć. Być może tak samo myśleli piłkarze "Nerazzurich" i lekko zlekceważyli drużynę z północnego Londynu? Faktem jest, że druga połowa, przeciwnie do pierwszej, rozpoczęła się po naszej myśli. Siedem minut po gwizdku zdobywamy pierwszego gola. Można powiedzieć po kontrataku ale byłoby to niedopowiedzenie. Na własnej połowie Peter Crouch podał do Garetha Bale'a, który... nie wiem jak to nazwać? Ścigał się? Dryblował? W każdym razie - dostał piłkę na własnej połowie, pognał lewą flanką mijając rywali jak TGV - nie! byliśmy we Włoszech więc jak Pendolino! Uderzenie lewą nogą po długim słupku i mamy 4:1. Gol jakby pobudził Koguty, jednak to Inter grający w przewadze prowadził grę. Próbowaliśmy odgryzać się kontrami ale czas uciekał. Z biegiem czasu mecz stawał się bardziej otwarty i wyrównany, swoje akcje miały obie strony ale wynik się nie zmieniał. Czas regulaminowy powoli się kończył, wtedy znów przypomniał o sobie Bale. Niemal skopiował poprzednią akcję, która dała mu gola. Było o Fifie? No to bramka przypominała początkującego gracza w tą popularną grę. Gracza który nie potrafi grać kombinacyjnie. Bierze piłkę, ściga się z rywalem i... pakuje piłkę do siatki. Kopia strzału na 1:4 i mamy zmianę wyniku - 2:4. Koniec? Nic z tych rzeczy. Minutę później akcję dla odmiany prawą stroną przeprowadził Aaron Lennon, ściął do środka i wyłożył piłkę Bale'owi na lewą stronę, na jego lepszą lewą nogę, a ten... zrobił to co udało mu się wcześniej dwa razy. Tym razem strzał z pierwszej piłki ale również na dalszy słupek i mamy gola kontaktowego, zarazem zamykającego mecz. Hattrick! Chwilę później sędzia Skomina zakończył spotkanie.
Można się śmiać, że to typowy Tottenham. Zachwycam się i wspominam mecz, który finalnie zakończył się porażką i nie dał nam nic. W końcu trzy punkty zostały na Giuseppe Meazza, to fakt. Drużyna jednak tak mi zaimponowała, że od tej chwili zakochałem w niej na całego. Oglądając mecz w przerwie nie przypuszczałbym, że piłkarze Redknappa dadzą tyle emocji, tyle radości. Przegrali ale pokazali jaja. No bo jak inaczej nazwać sytuację, gdzie w przerwie jesteś już na dnie?! W bramkach -4, w ludziach też straty, a jednak jesteś w stanie coś odwrócić. Coś pięknego! Po ubiegłorocznej kampanii Ligi Mistrzów na topie (również za naszą sprawką) było sformuowanie "Never give up". Tak właśnie było. Było tak 9 lat temu i całkiem niedawno, więc historia zatoczyła koło. Oprócz tych cojones które pokazali nasi, świat dowiedział się o jeszcze jednej rzeczy. Tu dochodzimy do tytułu - świat piłki poznał nową gwiazdę futbolu. To jak zaprezentował się Gareth Bale do dziś pamiętają nie tylko kibice Kogutów. Walijczyk przychodził do nas jako lewy obrońca ale wykazywał ogromny potencjał w akcjach ofensywnych. Został przesunięty wyżej i już ładnych kilka razy wcześniej pokazał swój ogromny talent, zdobywając kilka bramek dla Tottenhamu. Ten mecz jednak to jego dzień. Wtedy dowiedzieli się o nim wszyscy a gwiazda Bale zabłysnęła na długi czas. Choć jego kariera dalej potoczyła się... dziwnie. Bo co by nie mówić dał dużo Realowi, święcił z nim wielkie sukcesy, to na dziś jest tam niechciany i niedoceniany. Prawda jest taka, że najjaśniej gwiazda Bale'a świeciła gdy ten grał na White Hart Lane. Choć nigdy nie znalazł się w trójce plebiscytu France Football, to dla mnie w swoim najlepszym sezonie był on w trójce najlepszych piłkarzy globu.
Dla formalności - faza grupowa zakończyła się naszym zwycięstwem ze zdobyczą 11 pkt (w pozostałych meczach fazy grupowej rozegraliśmy trzy spotkania - zwycięstwa na WHL 3:1 z Interem i 3:0 z Werderem, a na koniec wyjazdowy remis 3:3 z Twente). Oprócz nas, awans z 10 pkt wywalczył Inter.
W 1/8 finału trafiliśmy na drugą drużynę z Mediolanu - AC Milan. W dwumeczu padła tylko jedna bramka. Pod koniec wyjazdowego spotkania gola na wagę awansu strzelił Peter Crouch. Nasza przygoda zakończyła się na ćwierćfinale bolesną lekcją futbolu od Królewskich. Dwukrotnie lepszy był Real, który w Madrycie wygrał 4:0, na WHL 1:0.
Pierwszy raz z Ligą Mistrzów był ekscytujący. Pełny dramaturgii, zwrotów akcji, ciekawych meczów i pięknych goli. Mimo finalnych batów od Realu poziom ćwierćfinału który osiągnęliśmy, na tamten moment był wynikiem zdecydowanie ponad stan. Najlepiej podsumuje to fakt, że wynik ten udało się dopiero przebić w poprzedniej edycji. O tym jednak wszyscy dobrze wiecie.
To jak? Jest ktoś, kto nie pamięta tego meczu? Jaki mecz, czy jaka historia popchnęła was w objęcia Kogutów? Mam nadzieję, że nie zanudziłem was tym długawym wpisem. Jeśli jesteście wytrwali, zapraszam za tydzień, znów coś naskrobię.
Tylko zalogowani użytkownicy mogą pisać komentarze


Dzięki za przypomnienie tego znakomitego meczu. Znakomitego, jednego z moich ulubionych, choć przecież arytmetycznie rzecz biorąc nic nie ważnego meczu. Arytmetycznie rzecz biorąc, tak to sobie nazywam, nasza sytuacja w grupie nie zmieniłaby się gdybyśmy wtedy przegrali 10 do 0. Ale trzeba powiedzieć jednak to 'ale', bo to ten mecz dał nam kopa w tamtej edycji LM, a może nawet był on jakimś punktem przełomowym w całej naszej nowszej historii?? Przecież wtedy drużyna była potężnie rozbudowywana już kilka lat (Pawluczenko, Rafa, Crouch...) - ave Daniel - a ten przegrany, bezwartościowy by się zdawało mecz pokazał, że możemy się postawić wielkiemu Interowi. (Boże jakie tam były nazwiska wtedy: Maicon, Zanetti, Sneider, Eto! To była wtedy taka Barsa, wróć, taka Barsa sprzed kilku lat.) Po odejściu Bale'a był słabszy sezon, ale patrząc szerzej progres trwa do dziś, amen.

Świetna robota! Fajnie, że grono osób chcących rozwinąć stronę się powiększa. Im Nas więcej tym lepiej! Marzy mi się, aby kiedyś w przyszłości przeskoczyć Spursmanie w popularności i żeby wrócić do tego okresu kiedy na stronie udzielało się mnóstwo osób.



Masz dobre pióro (bez dwuznaczności) Fredzie
Mnie ten mecz nauczył jednego - nigdy nie trać nadzei. Wk....wiłem się i wyłączyłem po 3 bramce. 2 godziny później sprawdziłem wynik i nie mogłem odżałować że nie zobaczyłem tego na żywo.
Ja nie miałem takiego jednego jedynego meczu, który przechylił szalę. Dla mnie był to sezon 2006/07 i pięknie dla oka grająca drużyna, która niestety miała Robinsona w bramce. Gdyby nie ten typ i ilość jego baboli, bardzo możliwe ze byłoby wtedy top 4 kosztem Arsenalu.
Pamięta się , ale to już rzeczywiście retro świetny tekst, rewelacyjna inicjatywa, tak 3mać