» Felieton: Gramy do końca!
-
1/32 FA CUP. Tamworth F.C. - Tottenham.
-
1/2 EFL CUP. Tottenham - Liverpool.
-
Czy rok 2025 będzie lepszy? Tottenham - Newcastle.
- zobacz więcej wiadomości
Był 9 grudnia 2012 roku, gdy na Goodison Park w Liverpoolu Tottenham rozgrywał bardzo ważny mecz z Evertonem. Jeszcze przed tym spotkaniem sporządzono tabelę, według której Ostrogi byłby liderem ligi pod warunkiem, że mecze trwałyby 80 minut. A przecież nic tak nie boli, jak utrata punktów w ostatnich minutach. Oczywiście, może się to czasami zdarzyć, ale Spurs popełniali ten błąd zbyt często. WBA, Norwich, Manchester City- lista klubów, które urwały nam punkty w ostatnich minutach była zdecydowanie za długa. A mieliśmy dopiero 16 kolejkę! Mecz z Evertonem różnił się zdecydowanie od pozostałych. Gospodarze atakowali cały czas, a mimo to Koguty pierwsze strzeliły gola. Nic więc dziwnego, że moja radość była ogromna, tym bardziej, że do końca meczu zostało tak niewiele... Właśnie wtedy przypomniałem sobie o zatrważającej statystyce końcówek w naszym wykonaniu, ale szybko odrzuciłem od siebie tą myśl, będąc pewnym, że tym razem będzie inaczej. Limit pecha musi się kiedyś wyczerpać! Niestety w 90 minucie do remisu doprowadził były gracz Spurs Steven Pienaar. Zakląłem pod nosem, ale szybko zreflektowałem się, że remis wcale nie jest złym wynikiem- ”Everton przeważał cały mecz, należało im się”, pomyślałem .Kiedy dzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z innymi kibicami na forum, nagle usłyszałem donośny głos komentatora. Kiedy zobaczyłem cieszących się piłkarzy Evertonu, bez namysłu wyłączyłem komputer. Mimo, że do końca meczu zostało kilka minut, szybko przypomniałem sobie pozostałe końcówki w naszym wykonaniu, które były napełnione brakiem wiary w sukces i już wiedziałem, że Tottenham nie wyrówna stanu rywalizacji. Wściekły siedziałem na krześle jeszcze przez dobrych kilka minut rozmyślając, gdzie podziały się czasy, kiedy to Tottenham urywał rywalom punkty w ostatnich minutach...
Czwartek, 21 lutego - niespełna 3 miesiące i kilkanaście meczów później sytuacja jest zgoła odmienna. Mecz z Lyonem decydujący o awansie zaczyna się fatalnie dla Spurs. Szybko tracimy gola i musimy gonić wynik. Ten długo nie ulega zmianie. Zbliża się 90 minuta meczu. Jeszcze dwa miesiące temu bez namysłu wściekły wyłączyłbym komputer, ale teraz widząc zaangażowanie naszych graczy i heroiczną walkę do końca, jeszcze mocniej zacisnąłem pięści i wstałem z krzesła. W końcu padł upragniony gol dla Spurs- nie zdziwiłem się zbyt mocno, ponieważ spodziewałem się tej bramki. Do końca meczu zostały 3 minuty. Jeszcze 2 miesiące temu oglądałbym je ze strachem, niepewnością. Teraz tylko z uśmiechem i ze spokojem wymalowanym na twarzy patrzyłem na ostatnie sekundy gry. Mecz się skończył. Wrócił stary, dobry Tottenham z czasów, gdy to my strzelaliśmy w ostatniej sekundzie, a dwubramkowa strata na kwadrans przed końcem była dosłownie niczym. Tottenham od 16 kolejki i wspomnianego meczu z Evertonem nie stracił żadnej znaczącej bramki w końcówce, a sam w doliczonym czasie gry urwał punkty Manchesterowi United, a także dwukrotnie rozstrzygnął pucharową rywalizację z Lyonem. Oprócz tych spotkań, Spurs wywalczyli aż 5 punktów w ostatnim kwadransie w meczach z: Norwich, Newcastle i Swansea.
Ta teza może wydać się zbyt śmiała, ale wydaje mi się, że tego ducha walki tchnął w piłkarzy Andre Villas-Boas. Czego zabrakło nam w zeszłym sezonie do LM? Nic innego jak goli w końcówce. Harry Redknapp był wielkim menadżerem, ale w zeszłym roku pod jego wodzą piłkarze nie potrafili w decydującym momencie przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Dzisiaj można już tylko gdybać, ale być może to właśnie przez ten fakt straciliśmy 3 miejsce w lidze. Może to Tottenham grałby teraz z Bayernem Monachium o awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów? Może to Tottenham byłby rewelacją obecnych rozgrywek? Początek sezonu dla Spurs nie należał do najlepszych, głównie za sprawą nowego trenera, który musiał dobrze zgrać drużynę i lepiej ją poznać. Młody szkoleniowiec szybko znalazł błędy jakie popełnił i przystąpił do ich eliminacji. Popracował nad kondycją i koncentracją piłkarzy, by poprawić końcówki rozgrywanych spotkań. Efekt? To my jesteśmy teraz mistrzami końcówek! Andre Villas-Boas tchnął w drużynę nową jakość. Sprawił, że wszyscy - piłkarze, kibice i on sam, jak kilka lat temu, z wiarą wyczekujemy ostatnich minut, bo wierzymy, że piłkarze są jeszcze w stanie coś zmienić. Pod wodzą Portugalczyka aż 72% bramek strzelamy w II połowie meczu. Czy dobrze to świadczy o drużynie? Myślę, że tak. Oznacza to z jednej strony, że przesypiamy I połowę meczu, z drugiej zaś, że potrafimy ewentualne straty odrobić z nawiązką.
Zbliża się mecz z Arsenalem. Zdecydowanie najważniejszy w sezonie. Niech wygra lepszy i to najlepiej kilkoma bramkami! Nikomu, nawet kibicom Arsenalu nie życzę przeżycia tego samego co w zeszłym roku- świadomości, że Liga Mistrzów była tak blisko… Nikt z nas nie chciałby przecież w maju powiedzieć ”Gdybyśmy nie stracili gola w końcówce z Arsenalem..."
Autor: Tomasz Żurawiecki (Zuraw)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą pisać komentarze
Brak komentarzy